czwartek, 8 października 2015

Woblery z sezonu 2015

Witam.
Nie miałem weny twórczej, by pisać.
Ale czas na tworzenie drewnianych przynęt znalazł się ,więc uzupełniam dane :).


       Za chwilę pokażę kilka wzorów przynęt ,jakie wykonałem w tym sezonie. Część z nich miało kontakt z rybką, nie zawsze zwieńczony udanym holem. Za brak wpięcia winą obarczam siebie- za zbyt małe kotwice, jakie zastosowałem w przedniej części woblerów- nr 6 z krótkim trzonkiem. Teoretycznie pasowały do wąskich i niedużych (6,5 cm) woblerków. Ale ,być może, są za małe....
Myślę jednak, że jest to lekkie uproszczenie zrzucać winę tylko na ten element. Ryby, z jakimi miałem kontakt były zasiedziałymi "śpiochami", które nie miały ochoty wziąć konkretnie do buzi- waliły agresywnie w wobler prowadzony pod prąd- czasami na krótkiej lince, spinały się, w szybkim nurcie, na dość płytkiej wodzie, a wędkarz zbyt ospale reagował zacięciem. 
Gdy w rzece były świeże rybki, nie pozostawiały wątpliwości, co je naprawdę wkurza na tym świecie :).

Czasami trzeba było się poświęcić- spać w namiocie przy minusowych temperaturach:




...by złowić glucia, jak to ktoś złośliwie i chyba trafnie napisał, salmo trutta morpha Słupia:



... lub tęczaczka nie wiadomo skąd. Przypłacałem to workami pod oczami po "przespanej" nocy w samochodzie, lub po wczesnoporannym wstawaniu z domowego łóżeczka. Zew krwi- rzucić "dwa razy" przed Wschodem:


...brak potężnych kopnięć rekompensowały poetyckie widoki:


... jednak do czasu... Gdy ,wreszcie na początku lipca wpadło do rzeki świeże stadko, ryby klasycznie waliły w przynęty, jak oszalałe:


... na focie chyba widać, że ta akurat chwilkę już siedziała w rzece.

Szkoda ,że człowiek (znaczy wędkarz) łowił  tylko tyle ile mógł a nie tyle ile chciał. I co najważniejsze nie wtedy, gdy Bozia świeżą rybę przysłała...
Należało więc zaakceptować słońce, komary jak konie, wyjątkowo małą wodę, przezwyciężyć brak motywacji i niewyspanie od wczesnych zrywów nad wodę...

Trzeba było też pobudzić wyobraźnię :)





























Powyższe woblery pracują bardzo wyraźnie, ogonowo, mają bardzo szybką amplitudę. 
W następnym sezonie ososie spojrzą głęboko w ich wielkie oczy ;). Bo jak nie...

* * *

Ten post nie będzie gorszy od pozostałych i zaoferuje przy okazji muzykę, która uleczy rany :)

Zacznę od polskiego wyziewu.
To jest dobre- nawet lepsze od M. Peszek- a z pewnością mniej ohydne ideowo:



A oto druga rzecz, do której namawiam:



... i do "więcej"

... niektórym trudno odciąć się od poetyki, jaką dają te skrupulatnie ukrywane melodie:




Pójdźmy dalej- profanacja, której nie mam zamiaru usprawiedliwiać- ona broni się sama:



... aż tak dużo nie wchłaniam tych poliuretanów, by czuć się zagrożonym uzależnieniem. 
To jednak, "smakuje", jak antidotum (satanista powiedziałby pewnie "nienawidzę" ;):




...

środa, 25 lutego 2015

Łamaniec

Dziś parę zdań na temat woblerów wieloczęściowych i ich produkcji według przepisu Kiedera.

Wspominałem ,że moje zainteresowanie woblerami i ich ręczną produkcją rozpoczęło się od pierwszego Fina (ale urodzonego w Irlandii ;), którego kupiłem w wersji jointed.
Nie będzie więc zaskoczeniem, gdy napiszę, że właśnie łamane woblerki były pierwszymi, jakie wystrugałem. 
Efekty były róże...
W pewnym momencie fantazja trochę mnie poniosła- podsycana przez artykuły w periodykach wędkarskich o łowieniu szczupaków w Holandii, Francji, Skandynawii ... Rozpocząłem robienie przynęt "Big Game". Zapomniałem, że polska rzeczywistość to nie tylko to ,co nad ale i pod wodą....

Teraz, gdy przypominam sobie walkę z sosnową deską, zakończoną klęską, wyrażoną 18 cm "drągalem"- i to w wersji pływającej- łamanej, w kolorach słonecznych, odrobinę jestem zażenowany, że  w ogóle wychodziłem z tym w dzień nad wodę :).

Praca łamańca wydaje mi się najciekawsza. "Stety czy niestety" robienie łamanego woblera jest trudniejsze niż pojedynczego, a na pewno bardziej czasochłonne... Z tym, że my się kompletnie tym nie przejmujemy, bo bawimy się :).

Na początku strugamy korpus pojedynczy, a następnie go przecinamy w odpowiadającym nam miejscu- myślę, że przód może być trochę dłuższy od części ogonowej, ale nie popełnimy też błędu, gdy ogon będzie znacznie krótszy. Metodą prób i błędów wybierzemy pracę najbardziej naturalną lub łowną:


...nie chcę, by części korpusu obijały się o siebie w czasie pracy, dlatego zaokrąglam ich krawędzie:

 ...


...









 OK. Przygotowujemy korpus do zalania go żywicą epoksydową.
Ja zaklejam szczeliny plastrem opatrunkowym...



...skupiając się zwłaszcza na dokładnym zaklejeniu tej części:


...by nie ciekło.





 Pokostowanie- bezwzględnie:


W tym przypadku okleiłem świecącym materiałem tylko boki korpusu:


 ...farba ukryje nieoklejone fragmenty


ale akurat nie oklejenie przeze mnie brzusznej części korpusu przysporzy mi więcej pracy przy kamuflowaniu farbą tego miejsca:


...dlatego odradzam podobne eksperymenty :).


















środa, 18 lutego 2015

Wkręcanie

Hej.
Jakiś czas temu spotkałem się z ciekawą, choć mogącą mieć spiskowy charakter, opinią dotyczącą technologii produkcji woblerów i jej wpływu na wytrzymałość przynęty podczas gwałtownego traktowania.
Zanim ją dyskretnie wyjaśnię  (tę opinię) zaprezentuję czytelnikom metodę mocowania tzw. "oczek" do kotwic i agrafki. Używałem jej dawniej, choć obecnie nie stosuję :).
Polega ona na wkręceniu, czy raczej wklejeniu w odpowiednie miejsca korpusu woblera, oczek z ukształtowanymi zakończeniami w kształcie "śrub".
Należy wykonać, w wyznaczonych miejscach korpusu odpowiedniej grubości otwory, w których umieści się klej a następnie ulokuje oczka woblera.





Moje stare woblery były wykonywane właśnie tą metodą. korpusy strugałem z drewna lipowego natomiast klej, jakiego używałem do mocowania oczek w korpusie należał do grupy klejów epoksydowych dwuskładnikowych, długo schnących (podkreślam tę cechę dlatego, że rynek oferuje wersje szybkoschnące cechujące się mniejszą mocą spoiny).




Metoda ta jest pozornie łatwiejsza od tej, jaką przedstawiłem w jednym z postów mojego bloga ("Korpusy"). W rzeczywistości wymaga większej dokładności w wykonywaniu przynęty. I czasu. Ponadto sam korpus powinien mieć bardziej masywny kształt, zwłaszcza w części ogonowej woblera. Po prostu, niezwykle trudno byłoby nawiercić otwór w bardzo cienkiej ogonowej części woblera, jaką np. prezentuję w niniejszym blogu i mogłoby nie wytrzymać naprężeń zwłaszcza w czasie walki z zaczepami. 
Drewno, jakie wybierzemy do wyprodukowania woblera z wkręcanymi oczkami powinno cechować się odpowiednią gęstością i wytrzymałością; zwłaszcza jeśli myślimy o łowieniu ryb dużych i dynamicznie walczących t.j. szczupak czy morski pstrąg. Lipowe jest wystarczająco "zwarte" i "pancerne", by wytrzymać mocowanie nawet z  Popeye'em.
Z punktu widzenia czasochłonności i dokładności wykonania ten sposób montowania oczek jest i bardziej czasochłonny, i mniej estetyczny od metody bazującej na wklejeniu całego stelaża drucianego wzdłuż korpusu woblera.

Kilka słów poświęcę na temat wytrzymałości woblera z oczkami wkręcanymi. Uważam ,że dobrze wklejone oczka w lipowy korpus, przy pomocy kleju epoksydowego są nie do wyrwania przy wykorzystaniu standardowego zestawu spiningowego. "Dobrze", tzn. że śruba jest odpowiednio długa, a klej epoksydowy starannie umieszczony w wywierconym otworze. Ja zawsze wciskałem klej w otwór przy pomocy odchudzonej wykałaczki i dodatkowo pokrywałem nim drucianą śrubkę; następnie powoli wkręcałem ją w otwór (nie wciskałem).
Łowiłem przez lata woblerami skonstruowanymi w wyżej opisany sposób i nigdy nie miałem zdarzenia, by któreś z oczek zostało choćby naruszone przez plecionkę 0,18- 0,2 mm lub żyłkę 0,3- 0,32 mm.
Tym bardziej nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wyrywam zalany żywicą "po gardło" stelaż przebiegający wzdłuż korpusu bez pomocy Ursusa C- 330 ;).

Myślałem, że spiskowcom wystarczy prezentacja technologi produkcji woblerów na blogu, ale chyba tu nie chodzi o to, by podpatrzeć tylko o to, by znaleźć słabość...

Kiedyś nad Słupią spotkałem pewnego fachowca w łowieniu Ososi, który przekazał mi arcyważne pouczenia na temat skutecznego połowu:

- że troć jest bardzo płochliwa i  łowca często płoszy ją zanim wykona pierwszy rzut wchodząc jej na "łeb" swoimi gumofilcami;

- że łowić trzeba na długiej żyłce;

- że wahadła mosiężne są lepsze od miedzianych, bo jak Osoś przywali, to w miedzianą wbija "kły" i nie można zaciąć :)

... która porada wydawała mi się najważniejsza? ;)

I trochę podobnie jest z tymi oczkami...

* * * 

Trochę pięknych dźwięków złagodzi atmosferę: